Rozmowa z Teresą Gajdą, instruktorką tańca w tarnowskim Klubie Gwiazda i prowadzącą kurs tańca towarzyskiego w Bibliotece Publicznej w Szynwałdzie.

W moim życiu o tańcu zadecydował przypadek.
W piątkowy wieczór tuż przed kursem tańca spotykam się z panią Teresą Gajdą. Jak zwykle zabiegana w końcu znajduje chwilę wytchnienia by usiąść w bibliotecznej sali teatralnej i porozmawiać. W starannie upiętych włosach i specjalnych tanecznych butach z uśmiechem odpowiada na moje pytania.
Skąd wziął się u pani pomysł, żeby zająć się zawodowo tańcem? Podobno zdawała pani na Bibliotekoznawstwo.
Zdawałam też na Filologię rosyjską, głównie dlatego, że łatwo przychodziła mi nauka rosyjskiego. Dzisiaj jednak wiem, że to nie byłaby to dobra decyzja. Miałam epizod ze szkołą teatralną w Krakowie - to skutek sugestii mojej wychowawczyni z III Liceum - w dniu egzaminu wycofałam papiery, ...ale to opowieść na inny temat. Jeśli chodzi o bibliotekoznawstwo to po prostu lubiłam czytać książki i myślałam, ze to jest wystarczający powód. Później właściwie przypadek zdecydował, że zajęłam się tańcem. W uniwersytecie w Wierzchosławicach było takie studium dla przyszłych pracowników domów kultury; równolegle był tam prowadzony kurs dla instruktorów tańca. Z 52 osób, które zaczynały ten kurs uprawnienia do wykonywania tego zawodu z Ministerstw Kultury i Sztuki otrzymało tylko 16 osób.
W tym samym roku w Tarnowie powstawał pod patronatem Krakowskiego Ośrodka Tanecznego i Federacji Stowarzyszeń i Klubów Tanecznych w Polsce Ośrodek Taneczny, który mieścił się wtedy na ul. Krakowskiej. Miałam być pierwszym etatowym pracownikiem tego ośrodka. Wtedy byłam w tzw. wieku poborowym, a praca instruktora tańca odbywa się popołudniami. Nie chciałam pracować tylko wieczorami, bo wtedy całe moje życie towarzyskie ległoby w gruzach. Poszłam więc do innej pracy w jednej z tarnowskich spółdzielni, pracowałam w kadrach i po jakiś 2-3 latach wróciłam do zawodu.
Zaczęło się: dziesiątki szkoleń, wyjazdów. Naszą koleżanką ze szkoleń w Olsztynie była Iwona Pavlović wtedy Szymańska. Ośrodek Taneczny już wtedy mieścił się w Klubie Gwiazda. Było 7 instruktorów tańca pracujących w tym ośrodku i jeździliśmy w zasadzie po całym dawniejszym województwie. Jeszcze wtedy nie miałam prawa jazdy i jeździłam wszędzie autobusami, pociągami. Śmialiśmy się, że siejemy kulturę na rubieżach województwa. Kiedy w czasie transformacji Ośrodek Taneczny zakończył swoją działalność, pozostałam na tej samej Sali, ale już pod egidą Klubu Gwiazda. Uczę tam tańczyć już niemalże 30 lat.
Przez te wszystkie lata udało się pani założyć rodzinę. Jak najbliżsi znosili pani ciągłą nieobecność w domu?
Kidy mój syn miał dwa lata zaczęłam współpracować z ośrodkiem tanecznym. W zasadzie mijaliśmy się z mężem. Pracował rano, a ja czekałam na niego z torbą w ręce, gotowa do pracy, a z moją córką Weronika (!) właściwie do siódmego miesiąca ciąży obie prowadziłyśmy zajęcia (śmiech). Rodzina przez te wszystkie lata dzielenie to znosiła. Dzisiaj gdybym miała wybierać drugi raz, kim chce zostać w życiu to wybrałabym dokładnie to samo, tylko bardziej świadomie i lepiej bym się do tego przygotowała. W moim życiu, jeśli chodzi o taniec, zadecydował przypadek, ale wiem, że to był dobry przypadek.
Jak to jest uczyć tańca tyle lat? Często na zajęcia przychodzą osoby, których rodzice poznali się u pani na kursie.
Tak. Wtedy mówię np.: Mateusz? gdyby nie ja to nie byłoby Cię tutaj (śmiech). Mam kursantów, którzy od kilku lat tańczą u mnie w Gwieździe, tańczą dla przyjemności. Miałam taki epizod w życiu, że jakiś czas prowadziłam klub miłośników tańca, który przekształcił się na krótko w klub turniejowy. Szybko jednak z tego zrezygnowałam, krótko mówiąc sprzedałam moich tancerzy wyczynowych, w tym własnego syna, koleżance Małgosi do Pałacu Młodzieży.
A co pani czuje po tylu przepracowanych latach? Zmęczenie, rutynę?
Zmęczenie? Nie! Bronię się przed rutyną z całych sił. Moi dawni kursanci często pytają czy po latach nie nudzi mi się robienie wciąż tego samego. Ja wtedy odpowiadam, że nie, bo to samo mówię do innych ludzi.
Powszechnie mówi się, że królem tańca jest walc wiedeński. A pani, który taniec najbardziej ceni?
Zdecydowanie walc angielski, bo jest piękny, romantyczny. Tańce standardowe często porównuje się do życia. Walc angielski to takie zauroczenie: on ją zobaczył na balu, zakochał się z wzajemnością. Oboje są sobą zafascynowani, jest pięknie, romantycznie, elegancko. Walc wiedeński to taki pierwszy etap chodzenia ze sobą: szaleństwo i zabawa. Z kolei quick step, czyli szybki fox-trot to początek małżeństwa, jakby przedłużenie tego okresu narzeczeństwa. Tango - pierwsze kryzysy w związku. Ponoć występują po 7 latach. Jeszcze jest slow-fox, czyli taniec dojrzałego wieku.
W tangu jest kłótnia; zdradziła mnie? Odpłacę się tym samym, a w slow-foxie: Zdradziła mnie? Nie szkodzi. Ja to zrobię jutro (śmiech). Natomiast, jeśli chodzi o tańce latynoamerykańskie to lubię wszystkie, ale najbardziej jiva. Takie dwie skrajności: walc angielski, jeden z wolniejszych tańców i jive, który może być najszybszym tańcem.
Najbardziej znana jest pani z klubu Gwiazda, a Wierzchosławice słyną z tego, że pani tam mieszka (śmiech). Ciągle otrzymuje pani wiele pozdrowień od byłych kursantów. Jak odbiera pani tą popularność?
To, że Wierzchosławice są z tego znane, że ja tam mieszkam - to ja to wymyśliłam - taki żarcioszek. Szczerze mówiąc nie odczuwam tego jakoś bardzo na co dzień, chociaż często doświadczam wielu sympatycznych, życiowych sytuacji np. jedni kursanci polecają moje zajęcia swoim znajomym.
Zauważ, że Gwiazda nie ma reklam, oprócz skromnej strony internetowej i profilu na fb. Powiem Ci w tajemnicy: dawno, dawno temu - jeszcze wtedy nie pracowałam - przeczytałam taką maksymę: Nie ceń sam siebie, pozwól, żeby inni cię cenili... Teraz to takie staromodne. Jedna z moich koleżanek po fachu niedawno sprzedała mi swoją maksymę (współczesną) - tak o sobie dobrze mówię, że już wszyscy dobrze o mnie mówią.
Na koniec zapytam jak prowadzi się pani zajęcia w bibliotece w Szynwałdzie?
Dopiero zaczęłam!!! Póki, co - dobrze! Grupa bardzo sympatyczna (widzisz - ja najpierw o tym!). Jedyna trudność to ta - że tak powiem - mieszana wiekowo. Na szczęście Ci najmłodsi są równie zdolni jak Ci najstarsi.
Rozmawiała Weronika Siemek


|