
Rozmowa z Adrianną Winkowską - wizażystką |
Rozmowa z Adrianną Winkowską, wizażystką i charakteryzatorką w tarnowskim teatrze, prowadzącą cykl Spotkania z wizażystką w bibliotece w Szynwałdzie. Lubię podejmować nowe wyzwania
Adrianna Winkowska przy pracy fot. Jarosław Kras Adrianna lubi dynamizm, nie uznaje sztywnych reguł i ograniczeń. Ta niespełna dwudziestotrzyletnia dziewczyna może poszczycić się pięcioletnim doświadczeniem w makijażu i charakteryzacji. W teatralnym foyer z błyskiem w oku opowiada o pracy, która stała się jej największą pasją.
Jesteś absolwentką FAM należącej do Międzynarodowej Sieci Szkół Wizażu, Charakteryzacji i Kreacji Wizerunku, która przygotowuje stricte pod kątem kształcenia umiejętności charakteryzatorskich na potrzeby teatru, kina, telewizji czy mody. Dlaczego wybrałaś tę szkołę? Odkąd pamiętam zawsze tkwiło we mnie upodobanie do przebierania innych w przeróżne kostiumy, peruki. W dzieciństwie z moim młodszym siostrzeńcem inscenizowaliśmy skecze, zakładaliśmy peruki i przebieraliśmy się w różne, ciekawe stroje. Zawsze lubiłam urozmaicać czas młodszym siostrzeńcom organizując przedstawienia i występy kabaretowe, które nagrywaliśmy kamerą, oczywiście całą akcje poprzedzała charakteryzacja, chociaż wtedy nie znałam jeszcze na to fachowego określenia.
Już wtedy zaczęłaś myśleć o pracy w charakteryzacji? W tym wieku po prostu było to dla nas świetną zabawą, podobnie jak dla naszych rodziców, którzy mieli sporo frajdy podczas oglądania naszych występów. Kiedy zaczęłam zastanawiać się nad wyborem szkoły średniej i nad tym, czym chcę się zajmować w przyszłości, pomyślałam, żeby zająć się charakteryzacją. Niestety, nie było szkoły średniej o takim profilu, więc najpierw skończyłam liceum, a później zaczęłam studia. Przez semestr studiowałam europeistykę, ale po pierwszej zdanej sesji stwierdziłam, że kompletnie się w tym nie odnajduję. Nie lubię harmonii i utartych schematów, bo to powoduje, że czuje się w pewnym stopniu ograniczana. Zdaję sobie sprawę z tego, że studia - zwłaszcza humanistyczne - wymagają systematyczności, pilności itp., a to zupełnie nie moja bajka. Lubię mieć swobodę w działaniu, bo to pobudza moją twórczą wyobraźnię. Przez długi czas myślałam o szkole charakteryzacji, ale to nie było łatwe. Myślałam, że to nieosiągalne i nie mam wystarczających predyspozycji. Poza tym, moim rodzicom zależało na tym, żebym jednak skończyła studia.
Praca dyplomowa - charakteryzacja wykonana przez Adriannę Winkowską fot. Mateusz Wojnar
Rozumiem, że to nie była łatwa decyzja. Wbrew pozorom była łatwa, ponieważ w końcu postanowiłam robić to, na czym naprawdę mi zależy. Teatr zawsze mnie fascynował. Bardzo chciałam pracować w takim miejscu, ale wydawało mi się to nieosiągalne. W szkole, przy okazji praktyk zawodowych, poznałam specyfikę każdego miejsca pracy charakteryzatora: teatr, operę, plan filmowy, perfumerie, drogerie itp. Dzięki temu miałam szansę poznania każdego aspektu tej pracy i jej charakteru. Często mamy mylne wyobrażenie np. o tym, że świetnie pracuje się na planie filmowym, ale jak już poznamy pewne miejsca od kuchni, to dopiero wtedy możemy ocenić czy jesteśmy w stanie odnaleźć się w takiej czy innej pracy. W jaki sposób spełniło się więc Twoje marzenie o pracy w teatrze? Kilka miesięcy temu Dorota Połeć, która zajmowała się charakteryzacją w Teatrze im. Ludwika Solskiego w Tarnowie, potrzebowała zastępstwa. Wiedziała, że podczas praktyk pracowałam z kilkoma aktorami i zapytała, czy nie chciałabym jej zastąpić. Obecnie pracuję razem z Gosią Oleksy, ona charakteryzuje aktorów do porannych spektakli, a ja do wieczornych. Na czym polega specyfika pracy charakteryzatorki teatralnej? Wszystko zależy od spektaklu. Czasami muszę sprawnie i precyzyjnie ucharakteryzować kilkunastu aktorów w stosunkowo krótkim czasie. Z kolei np. w przypadku monodramów pracuję tylko z jedną aktorką i wtedy mam więcej czasu na skupienie i choćby krótką pogawędkę. Moja praca nie ogranicza się tylko do makijaży upiększających, czy - adekwatnie do sytuacji - oszpecających daną postać, ale również do robienia fryzur, zakładania peruk, czy nawet tkania wąsów i zarostów. Akurat w Teatrze w Tarnowie nie było takiej potrzeby, ale zdarzało mi się robić pojedyncze wklejki lateksowe, łysiny, czy nawet maski. A co powiesz o klimacie tego miejsca? Wszystko zależy od charakteru każdej aktorki/aktora; ich wieku, temperamentu, postaci, którą aktualnie odgrywają. Z sentymentem podchodzę do sztuki pt. Piękna Lucynda, właśnie przy tym spektaklu spędziłam pierwsze godziny pracy przy okazji praktyk w tarnowskim teatrze. Za każdym razem, kiedy przygotowujemy się do jej wystawienia, w zespole towarzyszy nam zabawna aura. Jestem wtedy pełna energii i często łapię się na tym, że uśmiecham się sama do siebie. Lubię w tej sztuce właściwie wszystko: białe, wysokie peruki, bajkową, barokową scenografię. Nawet aktorzy mówią, że lubią Piękną Lucyndę, bo za każdym razem spotykają się z jej pozytywnym odbiorem i dynamiczną interakcją ze strony publiczności.
Praca dyplomowa - Makijaż fashion z motywem kwiatowym fot. Mateusz Wojnar Zdarzają Ci się jakieś zabawne wpadki? Hmmm? Wiesz, pamiętam zabawną sytuację, która przydarzyła mi się podczas praktyk w Krakowskiej Operze Kameralnej. Mianowicie, podczas przygotowań do spektaklu, obracałam się z pojemniczkiem pełnym brokatu, wtedy nieoczekiwanie tuż za mną pojawił się aktor i w zetknięciu z impetem uderzenia jego ciała złoty pyłek rozsypał się w całym pomieszczeniu, nie oszczędzając przy tym wszystkich, którzy tam byli. Przydarzyło się to dosłownie na chwilę przed rozpoczęciem spektaklu. Na szczęście tym spektaklem była Śpiąca Królewna, więc pozłacana stylizacja dworzan i ich otoczenia wpasowała się w całość charakteryzacji. Co najbardziej fascynuje Cię w teatrze? Pamiętam, że kiedy przyszłam pierwszy raz do teatru poczułam w nim niesamowitą magię. Po prostu pokochałam to miejsce wraz z całym jego otoczeniem. W ogóle uważam, że teatr jest tak specyficznym miejscem, że można albo go pokochać, albo znienawidzić. O ile to pierwsze zauroczenie przeminęło i teatr stał się dla mnie także miejscem pracy, to nadal czuję jego niesamowity charakter. Bardzo lubię charakterystyczny język i humor aktorów, ich swoisty, teatralny kod porozumiewania między sobą. Cieszę się, ze mam szczęście spełniać się w pracy, która stała się także moją pasją. W kwietniu w bibliotece w Szynwałdzie rozpoczęłaś prowadzenie zajęć z cyklu: Spotkania z wizażystką. Wspomniałaś kiedyś, że pierwszy raz prowadziłaś zajęcia w tak dużej, dwunastoosobowej grupie. Przyznaję, że na początku trochę obawiałam się, że będzie mi ciężko poświęcić każdej z pań tyle uwagi, ile bym chciała. Tym bardziej, że każde zajęcia trwały około dwóch godzin Bardzo ciekawym doświadczeniem było dla mnie to, że mogłam pracować z kobietami, które przyszły na zajęcia mając podstawową wiedzę na temat robienia makijażu i stopniowo mogły się wszystkiego ode mnie uczyć.
fot. Tomasz Niepsuj
Po czwartym spotkaniu efekty chyba przerosły Twoje oczekiwania? Zdecydowanie tak, na ostatnich z czterech zaplanowanych spotkań mogłam zobaczyć owoc naszej wspólnej pracy. Uczestniczki niesamowicie rozwinęły swoje umiejętności w czasie tych czterech tygodni. Według mnie sprawdziły się różne metody pracy: zarówno wykonywane przeze mnie makijaże pokazowe, jak również praca uczestniczek na zajęciach i poza nimi. W czasie naszych wspólnych zajęć miały okazję poznać wszystkie etapy robienia makijażu i zdobyć wiedzę na temat samych kosmetyków oraz odpowiedniego dopasowania ich do własnej urody. W tym momencie zakończyłyśmy pierwszą część spotkań poświęconą makijażowi dziennemu oraz wieczorowemu i nie ukrywam, że bardzo chciałabym w przyszłości rozwinąć ten cykl o kolejne tematy. Na Twojej wizytówce widnieje cytat Vivien Leigh: Nie ma brzydkich kobiet, są tylko kobiety, które nie wiedzą, że są ładne. Wydaje mi się, że niektóre kobiety kompletnie nie wierzą w to, że mają w sobie piękno i posiadają nieuzasadnione kompleksy. Uważam, że każda kobieta ma w sobie ukryte piękno, tylko musi je umiejętnie wydobyć poprzez odpowiednie podkreślenie swoich atutów. Ja z kolei słyszałam, ze nie ma brzydkich kobiet, są tylko nieumalowane. No, może jest w tym ziarenko prawdy (śmiech). Oczywiście, to był żart. Zmieniając nieco temat, powiedz, co najbardziej cenisz sobie w swoich klientkach? Lubię takie kobiety, które przychodzą do mnie i potrafią mi zaufać, oddać się w moje ręce, wierząc, że profesjonalnie się nimi zajmę. Sądzę, że jeżeli klientka przychodzi do profesjonalisty, to powinna być przekonana o jego umiejętnościach. Natomiast trudniej pracuje mi się z klientkami, które od razu stawiają granice. Ogranicza to swobodę mojej pracy, bo muszę uwzględniać nieuzasadnione wymagania, często wynikające z braku fachowej wiedzy np. klientki boją się użycia mocniejszego koloru na usta, który tak naprawdę podkreśli urodę i rozświetli cerę. Wtedy muszę im wyjaśniać, że to, co robię, jest zgodne z pewnymi technikami i ma zastosowanie w odniesieniu do ich indywidualnego typu urody. A kto maluje makijażystkę? Zdarza Ci się, że przychodzą do Ciebie koleżanki po fachu? Raczej mi się to nie zdarza. Miałam wręcz odwrotną sytuację: koleżanka, która kończyła razem ze mną szkołę, malowała mnie do ślubu. Na początku sama miałam się pomalować, ale stwierdziłam, że jednak nie dam rady i wolę oddać się w ręce świetnej charakteryzatorki i nie żałuję, bo zrobiła to bezbłędnie, ale w trakcie musiałam wtrącić swoje trzy grosze. W naszym środowisku mówi się, że nikt nie pomaluje makijażystki lepiej niż ona sama by to zrobiła (śmiech). Masz swoje ulubione kosmetyki? Staram się nie przywiązywać do konkretnych firm kosmetycznych. Lubię dobierać kosmetyki różnych marek, każda z nich ma swoje perełki.
fot. Tomasz Niepsuj Masz zawodową obsesję, kiedy patrzysz na twarze kobiet na ulicy? W zasadzie, to pojawia się u mnie ona tylko wtedy, kiedy widzę przerysowane makijaże, wybitnie oszpecający daną kobietę. W takich przypadkach makijaż nie podkreśla urody, a jedynie niewłaściwie próbuje coś zatuszować. Generalnie uważam, że jeśli kobieta nie potrafi się malować, to nie ma sensu, żeby robiła to na siłę, bo efekt może okazać się odwrotny do zamierzonego. Poza teatrem pracujesz także w firmie reklamowej. Jak odnajdujesz się w takim miejscu? Na początku ciężko było mi usiedzieć w jednym miejscu. Czułam się trochę jak w więzieniu (śmiech). Jestem osobą, która lubi być w ciągłym ruchu i podejmować nowe wyzwania. Lubię, gdy mogę się wykazać spontanicznością i szybko podejmować decyzje. Kiedy robię makijaże, moim celem jest to, aby daną twarz umalować bezbłędnie, tak, aby dana klientka była zadowolona z efektu i dobrze się czuła. Każda nowa klientka stanowi dla mnie wyzwanie. W drukarni też mam wyzwania np., kiedy realizuję różnego rodzaju projekty graficzne, ale ma to jednak mniej dynamiczny charakter. W Twoim zawodzie funkcjonuje coś takiego jak face painting dla dzieci. Jak to wygląda w praktyce? Tak, ale to są takie sporadyczne akcje w czasie imprez dla dzieci: dzień dziecka, festyn, urodziny, zabawy choinkowe itp. Bardzo miło wspominam, gdy malowałyśmy z koleżanką twarze dzieci w Krakowskiej Manufakturze Czekolady - przez cały czas lała się czekolada i dzieci robiły sobie z niej pralinki. Widoku uśmiechniętych, zadowolonych twarzy maluchów chyba nie da się zapomnieć. Praca z dziećmi jest bardzo wdzięczna, szczególnie dziewczynki uwielbiają, jak maluje się im na policzkach kwiatuszki, serduszka czy nakłada brokat na usta.
Rozmawiała Weronika Siemek
|
